Usłyszałam, że jestem odważna. Usłyszałam, że inni by tak nie mogli. Usłyszałam, że niektórzy zazdroszczą mi spontaniczności. I nagle stanęłam w samym centrum wielkiego miasta otoczona całym mnóstwem pędzących ludzi, których nie znam, otoczona budynkami zdającymi się sięgać samego nieba – stanęłam pośrodku nieznanego i zalałam się łzami.
Poczułam pustkę i lęk przed nieznanym. Mimo, że miałam przed sobą ją – moją córkę – poczułam się wyjątkowo osamotniona. Serce biło mi jak szalone, a głowa zdawała się pękać od hałasu przejeżdżających obok pojazdów. Przez chwilę kompletnie zapomniałam po co tu jestem. F. raz po raz mówił coś do mnie, ale moje myśli skutecznie go zagłuszały. Byłam nieobecna. To była najdłuższa i najgorsza godzina dzisiejszego dnia. Zrozumiałam, że gdyby strach pojawił się wcześniej zapewne nigdy bym nie wyjechała – przez milion wątpliwości i pieprzony sentyment. Do rodziny i miejsc, w których spędziłam 20 lat. Czy rozpoczęcie nowego życia jest w ogóle możliwe bez odczuwania strachu? Jeśli skupia się na pozytywach – to jak najbardziej! Ale kiedy jest się pewnym, że nowy start jest nam w ogóle potrzebny? Pewnym w stu procentach nie jest się chyba nigdy. Ale istnieją oznaki, które skutecznie przekonały mnie o tym, że decyzja o nowym życiu jest strzałem w dziesiątkę.
1) Mieszkańcy – jeśli mieszkasz w mieście, w którym ludzie normalni to mniejszość, a wszyscy inni to fanatycy pisu, ćpuny, dilerzy i sfrustrowani, zazdrośni nieudacznicy siedzący 24 h przed kompem – nie oczekuj, że się do tego przyzwyczaisz, albo, że oni wszyscy się zmienią. Łatwo jest powiedzieć rób swoje i nie patrz na innych. Ale z czasem nawet wyjście do sklepu wiąże się z niesamowitą męczarnią mijania tych wszystkich ludzi, którzy prędzej odburkną Ci niemiłym tonem niż się życzliwie uśmiechną. Ja to pieprzę. Jeśli jacyś ludzi w jakimkolwiek stopniu zatruwają mi moje życie – odcinam się od nich. Nawet jeśli jest to najbliższa rodzina. Babcia, wujek czy „najlepsza” przyjaciółka.
2) Brak możliwości – po co męczyć się w mieście, w którym nie ma ani jednej porządnej uczelni, możliwości rozwoju, a o perspektywach na lepsze życie można jedynie pomarzyć? Po co męczyć się gdzieś gdzie całymi dniami trzeba zapierdalać za 1200 zł miesięcznie podczas gdy za tą samą pracę w większym mieście dostaniesz dwa razy tyle? Po co męczyć się w mieście, w którym dziennie wystawianych jest 5 ogłoszeń o pracę na krzyż? Po co męczyć się w mieście, w którym marzenia zabite u ludzi przez rzeczywistość popychają ich do nielegalnych interesów??
3) Nuda – no nuda. Jedni ją lubią, inni nie mogą żyć gdy nią zalatuje. Raz na jakiś czas jakieś wydarzenie na hali sportowej czy jakiś kolo śpiewający na muszli w solankach to nie dla mnie. Wydarzeń klubowych nie zaliczam do wydarzeń, bo karaoke mogę sobie zrobić w domu ze swoimi znajomymi. Drinka też.
4) Spokój – no nienawidzę spokoju. Nie mam wtedy poczucia, że żyję, że funkcjonuję. Musi być głośno, szybko i intensywnie. Ludzie muszą non stop biec, uśmiechając się przelotnie. Ludzie muszą żyć intensywnie. Widok takiego czegoś napędza mnie i motywuje do działania.
5) Zmęczenie psychiczne – spowodowane wszystkim co powyższe. Ciężko jest funkcjonować z dzieckiem w mieście, w którym nic się nie dzieje. Ciężko jest żyć w mieście, w który prawie każdy Cię zna. Ciężko jest gdy na wszystkie większe eventy, musisz wsiadać w furę i tankować ją za 3 stówy. Generalnie ciężko mi było w ostatnich miesiącach funkcjonować w mieście, które nie pozwalało mi rozwinąć skrzydeł w takim stopniu w jakim bym chciała. W momencie, w którym postanowiłam zawalczyć o lepszą jakość życia dla siebie i dla swojej córki nie liczyło się to, że tam mam taniej, łatwiej i mam pomoc pod nosem, a ciepłe obiadki często przynosi mi teściowa. Nie ma być łatwo. Jeśli miałabym iść na łatwiznę zostałabym w 300 metrowym domu rodziców z wielkim ogrodem. Nie musiałabym gotować i mieć sprzątania wszystkiego tylko na swojej głowie. Zapewne miałabym codziennie kilka godzin wolnego od dziecka i mogłabym spokojnie ćwiczyć i blogować. I nie musiałabym płacić 2 tysięcy za wynajem 40 metrów i nie musiałabym się martwić czy starczy mi do 10. Ale w życiu nie chodzi o to, żeby było łatwo. Ma być przyjemnie, a my mamy być szczęśliwi. A czasem możliwość podkładania wszystkiego pod nos wcale szczęścia nie daje. I gdy męczy nas już to miasto, Ci ludzie, to całe otoczenie – to warto postawić wszystko na jedną kartę. Spakować rzeczy, wyjechać i poszukać miejsca, w którym nareszcie poczujemy…że żyjemy.
spodenki – tutaj
bluzka – tutaj